poniedziałek, 11 października 2010

my holiday

Świebodzki, jaki jest, wiedzą wszyscy. Najlepiej wiedzą ci, co szukają dresu i stanika za dychę. Nie proponowałabym prania po zakupie, ani w ogóle. Może się taki ciuch od razu popsuć. Na Świebodzkim krzyczą, że wszystko tanio, ale nie za darmo, a także nawołują, by kupować szybko, o ile dobrze zrozumiałam wydźwięk niemieckiego "arbeit, arbeit!". Niedzielny czas spędzić można na różne sposoby. Niektórzy idą rodziną do galerii, gdzie jest kolorowo, ciepło, luksusowo i drogo. Alternatywą jest Świebodzki- też jest full colour, zjeść można równie smacznie i nierównie drogo, a o ileż ciekawiej na takim bazarze jest! Można wręcz uczyć się języków obcych, a dzieci puścić samopas, żeby się pogubiły. Życie im pokazać i jak zakupy robić po taniości. Nie będę pisać o stringach, co jest ich bez liku, a wszystkie z Chin i seksowne, nie będę pisać o meblach, co ich bym w piwnicy umieścić nie chciała, nie będę najeżdżać na jakość, na modę, głupotę, sromotę, brzydotę. Bo tam fajnie jest. Całe familie przyjeżdżają z niektórych części Europy, żeby sprzedać trochę szmat całym familiom z Polski, co łączy pokolenia i rasy. Najlepsze w tym wszystkim są chyba dzieciaki. Niezainteresowane towarem, niezależnie od tego, czy ich rodzice sprzedają, czy kupują. Są tu, żeby grać i się bawić. Po to jest świat, podobno. Przynajmniej wykrzykują takie teorie łebki ze Stalowej. Trudno się nie zgodzić. Wracając- wrzawa, feeria barw i swąd smażonej kiełby. Nie wiesz, gdzie podziać wzrok, w co włożyć ręce, na co wydać wypłatę. Co się nosi, a co niestosowne. Każdy patrzy ci na łapy i każdy sprzedający chce mieć cię tylko dla siebie. Istne pole walki, po którym ktoś musi posprzątać. Strzępy worów, resztki bułek, może trafi się jakiś moniak. Do (koniecznie białych) busów upycha się swój cenny towar, którego za wiele nie ubyło, rozbiera manekiny, czyni wymiany zdań na temat dzisiejszego ruchu (w niezrozumiałych językach). Z wnętrz dostawczych bałkańskie disco. Chłopcy rzucają kamieniami w ptaki, dziewczęta patrzą, czy ktoś na nie patrzy. Jest naprawdę leniwo. Kiedy zaczyna wchodzić ekipa porządkowych, busy zaczynają odjeżdżać, cichną pokrzykiwania, dzieci snują się już zmęczone i nawet słońce niespiesznie odchodzi, masz wrażenie, jakbyś był w Bułgarii na pustoszejącej powoli plaży. Na plaży też ktoś coś zbiera, jak już powoli nikt na tej plaży nie chce przebywać. Niektórzy twardo sterczą przy swoich stoiskach, mając nadzieję, że przyjdą jeszcze chętni na egzotyczne odzienia. Może mają blisko do domu, a może nie chcę wkurwiać się na inne białe busy. Jeśli czujesz się źle, a jesteś biały- idź na Świebodzki- tam jesteś bogatym i atrakcyjnym panem. Sam się napatrz i daj im napatrzeć się na siebie. Egzotisz pełną gębą dla obu stron.










































































środa, 16 czerwca 2010

PP in da Łonderland 3.

The last part.

Teraz będzie trochę zwłok, gdyż one są niezbędne, by zachować równowagę. Nie można żyć tylko miłością, dobrem i przyjaźnią oraz prostym, pionowym noszeniem się. Ku przestrodze mamy dziewczynę ze złamaną nogą, a także gościa z głową z cementu. Droga młodzieży, pijcie rozsądnie. Polecałabym kłaść się w równie przemyślany sposób- może warto byłoby zaplanować lepiej miejsce drzemki i nie ryzykować bólem pleców oraz sfotografowaniem cię w tak kuriozalnej pozycji, bo może masz już dzieci, które popłaczą się, gdy to zobaczą?
Pomimo wszystko było kulturalniej niż na Dj'u Tiesto i niż jest co noc w Senso, podejrzewam. Punki to są dobre ludzie z reguły, potrafią gotować, mieć dzieci i wychować psa. Chciałabym, jednak, naskarżyć na pewnego sofciarza- lansera, który wygląda, jak wyciągnięty za tunel Pancur z pancurowego żurnala. Wiecie, o co be. Miliard kolców, dziur, sztang, irokez na półtora metra zwieńczony krwistoczerwonym kolorem, upindrzony, jak Doda na Opole. Kiedy spotkałam go w zeszłym roku, poprosił żebym zrobiła mu  zdjęcie. To było przy barze, więc miał hajs na wierzchu. Powiedział: "Ej, zrób fotę punka z pieniądzami!". W tym roku nie prosił o nic, tylko zbierał swojego martwego psa z jezdni, gdzieś daleko za wrotami PP, a potem zajęty był gorliwym wygibasem pod sceną, jak gdyby nic się nie stało.
Zrobiło się ciężko. Ale spójrzcie tylko na obrazki z koncertu, a marazm przejdzie. Ten koleżka w dreadach, który lubi przesiadywać na koniuszku sceny i przytulać się do chłopców to Chris z Kaliforni. No dobra, nie wiem, jak miał na imię, ale był z Kaliforni i podobno stwierdził, że nigdy nie widział, żeby ludzie odprawiali takie dzikie hulanki. A mówił o którymś z bitch party, jednym z wielu, a którego ja niestety nie uświadczyłam. Ale, prawdę mówiąc, wyobrażam sobie, jak wyglądają tańce do muzyki z Dirty Dancing w wykonaniu hardcorowców. Są po prostu widowiskowo zabawne. W zeszłym roku zgodnie bawiliśmy się do Słonecznych Chłopaków, którzy grają w konwencji disco polo (oczywiście dla dżołku, bo jakżeby inaczej). A nikt nie potrafi się tak wyluzować, jak brudasy, mówię wam. W każdym razie na plegary Chrisa z Kaliforni, w pewnym momencie, wlazł gitarzysta (ten z białą) i dziko szarpał mu nad głową struny, nie mogąc nie skorzystać z wyjątkowej okazji, że ktoś sobie ze sceny robi ławkę. I co? Ambaras- wiadomo. Kris, jak to Amerykanie, chciał pokazać, co to nie on i pomimo zgoła nie lekkiego rauszu podniósł się z tym kolem na plerach i poniósł go w gawiedź. Masakra. Widać, jak to się skończyło.
Jedzenie wymiatało, jak co roku. Pierogi z warzywami były zajebiste! Kosztowały jedynie piątkę, a była ich cała masa, w dodatku dobrze je podsmażali. Pokrótce powiem tyle, że z chęcią bym miała w domu ze dwóch takich sprytnych kucharczyków na wyłączność.
Co do gigów. Byłam tylko w sobotę- We are idols za każdym razem daje radę i bluzgają coś zawsze, więc jest ciekawie (wyobraźcie sobie! przeklinanie! niezła gratka...), Eye for an eye widziałam po raz pierwszy i chylę czoło, bo laska wypruwała płuca  i odprawiała niezłe hupce, a poiła się tylko wodą. Razem z ekipą dość długo była na scenie rozkręcając niezłe cyrkle i na dodatek stroiła przekonujące miny. Strasznie jednak patosowo-ideologicznie, jak dla mnie. Rewolucja, świat, jako więzienie, ludzie, jako chuje, wszyscy inni to faszyści, naziole, barbie, clowny i nieświadome głupki, a my zgnębieni przez masy i coca-colę oraz słowo klucz- system. Kiedyś się jarałam, ale nieporównywalnie częściej chciało mi się płakać niż teraz. Co do holenderskiego zespołu, do którego przetrwałam, to.. zapamiętałam tyle, co widać na fotach. Dodam jeszcze, że wokalista miał płachtę z łoniaków na plecach i brzydki tatuaż w serce.
I to by było na tyle. Idę zająć się robieniem wątpliwej kariery na polonistyce.
Joł.



















































































































\