środa, 16 czerwca 2010

PP in da Łonderland 3.

The last part.

Teraz będzie trochę zwłok, gdyż one są niezbędne, by zachować równowagę. Nie można żyć tylko miłością, dobrem i przyjaźnią oraz prostym, pionowym noszeniem się. Ku przestrodze mamy dziewczynę ze złamaną nogą, a także gościa z głową z cementu. Droga młodzieży, pijcie rozsądnie. Polecałabym kłaść się w równie przemyślany sposób- może warto byłoby zaplanować lepiej miejsce drzemki i nie ryzykować bólem pleców oraz sfotografowaniem cię w tak kuriozalnej pozycji, bo może masz już dzieci, które popłaczą się, gdy to zobaczą?
Pomimo wszystko było kulturalniej niż na Dj'u Tiesto i niż jest co noc w Senso, podejrzewam. Punki to są dobre ludzie z reguły, potrafią gotować, mieć dzieci i wychować psa. Chciałabym, jednak, naskarżyć na pewnego sofciarza- lansera, który wygląda, jak wyciągnięty za tunel Pancur z pancurowego żurnala. Wiecie, o co be. Miliard kolców, dziur, sztang, irokez na półtora metra zwieńczony krwistoczerwonym kolorem, upindrzony, jak Doda na Opole. Kiedy spotkałam go w zeszłym roku, poprosił żebym zrobiła mu  zdjęcie. To było przy barze, więc miał hajs na wierzchu. Powiedział: "Ej, zrób fotę punka z pieniądzami!". W tym roku nie prosił o nic, tylko zbierał swojego martwego psa z jezdni, gdzieś daleko za wrotami PP, a potem zajęty był gorliwym wygibasem pod sceną, jak gdyby nic się nie stało.
Zrobiło się ciężko. Ale spójrzcie tylko na obrazki z koncertu, a marazm przejdzie. Ten koleżka w dreadach, który lubi przesiadywać na koniuszku sceny i przytulać się do chłopców to Chris z Kaliforni. No dobra, nie wiem, jak miał na imię, ale był z Kaliforni i podobno stwierdził, że nigdy nie widział, żeby ludzie odprawiali takie dzikie hulanki. A mówił o którymś z bitch party, jednym z wielu, a którego ja niestety nie uświadczyłam. Ale, prawdę mówiąc, wyobrażam sobie, jak wyglądają tańce do muzyki z Dirty Dancing w wykonaniu hardcorowców. Są po prostu widowiskowo zabawne. W zeszłym roku zgodnie bawiliśmy się do Słonecznych Chłopaków, którzy grają w konwencji disco polo (oczywiście dla dżołku, bo jakżeby inaczej). A nikt nie potrafi się tak wyluzować, jak brudasy, mówię wam. W każdym razie na plegary Chrisa z Kaliforni, w pewnym momencie, wlazł gitarzysta (ten z białą) i dziko szarpał mu nad głową struny, nie mogąc nie skorzystać z wyjątkowej okazji, że ktoś sobie ze sceny robi ławkę. I co? Ambaras- wiadomo. Kris, jak to Amerykanie, chciał pokazać, co to nie on i pomimo zgoła nie lekkiego rauszu podniósł się z tym kolem na plerach i poniósł go w gawiedź. Masakra. Widać, jak to się skończyło.
Jedzenie wymiatało, jak co roku. Pierogi z warzywami były zajebiste! Kosztowały jedynie piątkę, a była ich cała masa, w dodatku dobrze je podsmażali. Pokrótce powiem tyle, że z chęcią bym miała w domu ze dwóch takich sprytnych kucharczyków na wyłączność.
Co do gigów. Byłam tylko w sobotę- We are idols za każdym razem daje radę i bluzgają coś zawsze, więc jest ciekawie (wyobraźcie sobie! przeklinanie! niezła gratka...), Eye for an eye widziałam po raz pierwszy i chylę czoło, bo laska wypruwała płuca  i odprawiała niezłe hupce, a poiła się tylko wodą. Razem z ekipą dość długo była na scenie rozkręcając niezłe cyrkle i na dodatek stroiła przekonujące miny. Strasznie jednak patosowo-ideologicznie, jak dla mnie. Rewolucja, świat, jako więzienie, ludzie, jako chuje, wszyscy inni to faszyści, naziole, barbie, clowny i nieświadome głupki, a my zgnębieni przez masy i coca-colę oraz słowo klucz- system. Kiedyś się jarałam, ale nieporównywalnie częściej chciało mi się płakać niż teraz. Co do holenderskiego zespołu, do którego przetrwałam, to.. zapamiętałam tyle, co widać na fotach. Dodam jeszcze, że wokalista miał płachtę z łoniaków na plecach i brzydki tatuaż w serce.
I to by było na tyle. Idę zająć się robieniem wątpliwej kariery na polonistyce.
Joł.



















































































































\





























































































































































































PP in da Łonderland 2.



Next part. Jest ognisko, są emocje, gry i zabawy ruchowe, psy są i dzieci też były, lecz chyba już w łożach z łopianu, pożywienie jest i hamaki nawet są. Paradajs.


































































































































































































PP in da Łonderland 1.


Pierwsza dawka piknikowa. Na razie niech moim jedynym komentarzem będzie następujące stwierdzenie: 














































































niedziela, 6 czerwca 2010

breaking the walls w bwa

Co to są muralia wie każden, co to BWA Awangarda takoż, tuszę nawet, że słowo "inauguracja" obiło się większości o uszy. Ale co było z tego związku- możecie nie wiedzieć. Więc paczcie.







Były czerwone leżako-krzesła 













ludzie 










piwo byli i wystawy, miłość także, bo ona musi być













 artyści (lub, jak chcą niektórzy- arttitsi)














a także tańczono i palono jednocześnie









i miny pod ścianą robiono.





Dziękuję za uwagę.